1 czerwca 2017

Od Meredith

Wyciągnęłam Rexa z klatki, a ten od razu wspiął się po moim ramieniu, by po chwili usadowić się gdzieś między kosmykami włosów. Odszukałam go dłonią i pogłaskałam. Odkąd zrobiło się sporo cieplej często chodziłam z nim tak po całej szkole, tak jak to kiedyś robiłam po domu. Rexowi ani trochę to nie przeszkadzało, lubił bawić się w papugę, nie lubił za to zostawać sam. Dlatego przebywał w klatce tylko w czasie lekcji, już ze dwa razy zostałam ochrzaniona przez jego obecność i nie miałam ochoty na kolejne. Nawet dla ulubionego zwierzaczka.
Usiadłam na krześle z cichym westchnieniem na ustach i sięgnęłam po książkę. Od jakiegoś czasu miałam odgrywać rolę królowej, ale wciąż nie potrafiłam się w tym odnaleźć. Wcześniej to wydawało się wprost idealne i może faktycznie czasami było. Trochę władzy jeszcze nikomu nie zaszkodziło (no może dyktatorom z trzymanego przeze mnie podręcznika historii, ale mnie to nie groziło). Jednak głównym problem było to, że po prostu się do tego nie nadawałam. Mój brat nie miał nigdy skrupułów przed wykorzystywaniem swojej przewagi. Już widzę go zmuszającego Jokera do pozowania przed aparatem. Dlaczego ja z nim jestem spokrewniona... Muszę przestać schodzić na jego temat w swoich przemyśleniach, Rex się denerwuje. Na czym ja skończyłam?
A, już wiem.
Co mi przeszkadza w byciu królową. Cóż, w tym momencie żałuję, że to kujoni i orły robią moje zadania. Nie sądziłam, że kiedykolwiek przeszkadzać mi będzie coś takiego... A dlaczego? Nudziło mi się. Nudziło okropnie. Wcześniej zrobiłabym zadania na kilka następnych dni i chociaż byłaby czymś zajęta, teraz muszę się zadowolić głaskaniem chomika i czytaniem ostatniej lekcji z historii. Nie żebym była jakimś szczególnie pilnym uczniem... Wręcz przeciwnie! Ale co ta nuda robi z porządnym człowiekiem, brr...

Rzuciłam podręcznikiem o ścianę, wiedząc, że i tak się nie nauczę, a zamiast tego zacznę myśleć o żabie na monocyklu albo słodkich ko... chomiczkach. Słodkich chomiczkach. To dużo słodsze od kotków. Nie pozostało mi nic więcej niż wyjść na zewnątrz. Wszystko fajnie, gdyby pogoda z Google nie mówiła mi, że na zewnątrz jest okrągłe trzydzieści stopni Celsjusza. Ja nie wiem czy im tam systemy pogrzało, czy naprawdę Słońcu coś odwaliło, ale wolałam nie sprawdzać tego na własnej skórze. A już tym bardziej bez kremu z filtrem, który dzisiaj rano mi się skończył. Nienawidzę mojej cery... Otwarcie nienawidzę.
Gdyby chociaż moja współlokatorka raczyła się pojawić w pokoju, to może udałoby mi się ją podstępem zamknąć i zmusić do rozmów. A tak? Nawet nie mam kogo ogłuszyć i przetrzymywać. Ech... Smutne jest życie rudych osób, smutne. Spojrzałam niechętnie na książkę od historii gdzieś na drugim końcu pokoju. Wyleciało z niej kilka kartek z bazgrołami, ale pewnie zamiast wyrzucić, będę je przetrzymywać w nim aż do końca roku, bo kosz są tak daleko. Pod biurkiem. Półtorej metra ode mnie. Doprawdy straszna odległość. A do podręcznika jeszcze dalej, więc powrót do nauki odpada. To wola nie ba, a z nią się zawsze zgadzać trzeba. Odchyliłam się na krześle z cichym warknięciem na ustach, a Rex zapiszczał, prawie spadając.
– Przepraszam – mruknęłam do niego i szybko pogłaskałam po gładkim futerku. Nie chciałabym mieć potem pogryzionej koszulki w akcie zemsty, a już nie raz tak się zdarzało. – To co, idziemy do biblioteki? – zapytałam chomika, nie bardzo wiedząc, co więcej ze sobą zrobić. Tam powinny być jakieś ciekawsze książki niż te naukowe.
Wstałam chwiejnie i przeciągnęłam się. Tym razem Rex zdążył uczepić się pazurkami mojej bokserki i nie spaść. Uczy się cwaniaczek. Przeszukałam szufladę, by znaleźć mój breloczek z kluczami i dopiero pod koniec zorientowałam, że przez cały czas były w kieszeni na moim tyłu i to one tak mi przeszkadzały. Świetnie, Mercia, punkt dla twojej inteligencji. Który to już? -27?
Nie doliczając się tego więcej, wyszłam z pokoju, oczywiście potem dwukrotnie się wracając, żeby sprawdzić, czy na pewno zamknęłam drzwi na klucz i czy mi się tak tylko nie wydawało. Za trzecim razem wróciłam po smakołyki dla Rexa. Nie chciałam, żeby zgłodniał. Szłam cały czas cieniem i dość szybkim tempem, nie chcąc się spalić. To nie tak, że jestem wampirem, to uroki bycia rudym i piegowatym i posiadania bladej cery. Naraz. Z tych właśnie powodów do biblioteki wpadłam z takim impetem pełnym szczęścia (które wywołało spotkanie mojej skóry z przyjemnie chłodnym powietrzem wewnątrz budynku), że przewróciłam jakiegoś chłopaka. Przez jakiś czas byłam tak zamroczona, że nawet nie zauważyłam, że na kimś leżę. Ba, nie zorientowałam się nawet, że upadłam razem z nim. Dopiero pisk mojego chomika przywrócił mnie do żywych i kontaktujących z rzeczywistością. Wręcz skoczyłam na nogi, podnosząc go i zaczęłam gorliwie przepraszać. Jak to dobrze, że nic się mu nie stało. Za to na pewno się przestraszył!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz